Jedna z definicji mówi, że muzyka to „organizacja struktur dźwiękowych w czasie”. Zdanie trąci okropnym muzykologicznym żargonem, ale zwraca uwagę na najważniejszą być może cechę sztuki dźwięków – jej istnienie w czasie. Muzyka brzmi, a za chwilę już jej nie słychać. A co dźwięki potrafią zrobić z czasem? – to już zupełnie inna historia. Niezwykłe doświadczenie zatrzymania czasu przez muzykę było udziałem chyba wszystkich, którzy uczestniczyli w koncertach pierwszych dwóch dni tegorocznej Wratislavii Cantans.
Były to koncerty muzyki średniowiecznej, która wszak wielką moc ujarzmiania czasu posiada. Tworzona była przez ludzi, którym czas płynął zupełnie inaczej niż nam. I to wciąż działa! Tak było już podczas otwarcia Festiwalu. Wybitny amerykański śpiewak, instrumentalista i charyzmatyczny aktor, Benjamin Bagby, przez ponad godzinę opowiadał, akompaniując sobie na harfie, anglosaksoński poemat epicki z VI wieku. To krwawa, ale i bardzo wysublimowana opowieść o czynach dzielnego Beowulfa – niemal jak z książek Tolkiena. Utwór fascynujący sam w sobie, choć przyznaję, że przeżywałem rozterki – śledzić tłumaczenie treści eposu, czy obserwować tego fenomenalnego opowiadacza-czarodzieja. To, co najbardziej u niego fascynuje, to płynne, właściwie niezauważalne przechodzenie od mowy do śpiewu, od snucia historii do wykonywania dzieła muzycznego. Zaiste, niezwykła symbioza słowa i muzyki, a właściwie zatarcie granic między tym co mówione, a tym co śpiewane. Przeżycie hipnotyzujące.
W świecie opartym na innych zasadach znalazłem się również podczas dwóch koncertów sobotnich Festiwalu. Słynny angielski kwartet wokalny Orlando Consort wykonywał w Katedrze Polskokatolickiej najwcześniejszą wielogłosową muzykę europejską, czyli organum z paryskiej katedry Notre-Dame. Jak mówił mi Angus Smith, jeden z członków zespołu, „do paryskiego organum zawsze staramy się podchodzić jak do muzyki współczesnej. To przecież zjawisko niezwykle awangardowe, jedna z najbardziej radykalnych rewolucji w historii muzyki. Śpiew dwu-, trzy- a nawet czterogłosowy, cała idea struktury rytmicznej organum, jego warstwa harmoniczna – wszystko to było w tamtych czasach szokującą nowością. Rewolucję tę porównałbym do symfonii Beethovena albo Święta wiosny Strawińskiego. Był to moment, w którym kierunek rozwoju muzyki diametralnie się zmienił. Muszę też przyznać, że organum jest bardzo wymagające od strony wykonawczej. Jest niezwykle piękne, odnajduję w nim wielką głębię duchową i sądzę, że waśnie dlatego brzmi tak bardzo współcześnie. Porównałbym je do dzieł Pärta czy Góreckiego.”
I jeszcze coś ważnego: podczas koncertu wrocławskiego chorał wykonywały Chóry Śpiewające Polski, czyli sześć amatorskich dziecięcych zespołów wokalnych. „Chodzi o to, by pokazać, jak ta muzyka mogła być wykonywana w XIII wieku – przekonuje Smith. – Wiadomo przecież, że organum wykonywali profesjonalni śpiewacy, zaś chorał śpiewali wszyscy, którzy znajdowali się w kościele.” Obserwowanie zaangażowania młodych wykonawców, włączonych przez angielskich mistrzów do wspólnego śpiewania, było przeżyciem bardzo wzruszającym.
Późnym wieczorem zaś, jeszcze jedną średniowieczną historię, czyli dramat liturgiczny o proroku Danielu, pokazała w Kościele św. Doroty Schola Teatru Węgajty. Jedynie przy blasku świec można było smakować to niezwykłe, hieratyczne, głęboko symboliczne aktorstwo i chorałowy śpiew, w którego wykonaniu członkowie Scholi inspirują się obrządkiem wschodniego chrześcijaństwa, ale także ludowymi tradycjami z różnych zakątków współczesnej Europy. Jak dowodzi Johann Wolfgang Niklaus, szef artystyczny zespołu, „dawne tradycje śpiewów chorałowych przetrwały jeszcze gdzieniegdzie, ale na zupełnych obrzeżach – tak jak u nas na Suwalszczyźnie. W Szypliszkach zetknęliśmy się ze sposobem dwugłosowego śpiewania psalmów, który jest identyczny z tym, jaki kultywuje się na Korsyce czy Sardynii. Podobne zjawisko odkryliśmy w Mołdawii u katolickiej mniejszości węgierskiej.”
Kolejna szansa zobaczenia i posłuchania Scholi w poniedziałek (5.09, godz. 19.00) w Bardzie, tym razem z koncertem zatytułowanym Joculatores Dei – Trubadurzy Chrystusa Pana. To najwcześniejszy repertuar niełaciński – pieśni wyrosłe z tradycji trubadurów, które wędrowały po ówczesnej Europie wraz z zakonnikami: włoskie laudy franciszkańskie, pieśni niemieckich Minnesingerów, a także pieśni polskie, które przetrwały jeszcze do niedawna w żywej tradycji dziadowskiej i lirnickiej. Warto sprawdzić, nie tylko jak pięknie śpiewają je Wolfgang Niklaus, Jacek Hałas, Maciej Kaziński i Serhii Petrychenko, lecz także jak brzmią instrumenty, na których grają: lira korbowa, fidel, kemancze, rebek czy szałamaja.
We wtorek (6.09, godz. 19.00) zaś, we wrocławskim Kościele Ewangelicko-Augsburskim – koncert muzyki dużo późniejszej, choć równie kontemplacyjnej. Membra Jesu Nostri to cykl kantat Dietricha Buxtehudego, będących medytacjami nad każdą z siedmiu ran ciała cierpiącego na krzyżu Chrystusa. Wiele w tej muzyce jeszcze z renesansowej polifonii, również dużo z barokowej ekspresji. Wśród wykonawców soliści – uczestnicy Kursu Interpretacji Muzyki Oratoryjnej i Kantatowej oraz dobrze znany we Wrocławiu Zespół Instrumentów Dawnych, całość pod kierunkiem Andrzeja Kosendiaka. Czas znów na chwilę przestanie płynąć.
Copyright © 2011-2025 CameralMusic.pl