Na deskach Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie w dniu 19 maja 2015 roku mogliśmy obejrzeć ostatni spektakl „POWDER HER FACE” z najnowszej premiery tego teatru, która powstała w koprodukcji z Teatrem La Monnaie w Brukseli.
Kompozytorem tej kameralnej opery, jest Thomas Adès i zadziwiające dla mnie jest to, że już w wieku zaledwie 24 lat stworzył utwór współczesny , ale pełen harmonii, wyrafinowania, zmysłowości, a przede wszystkim tak genialnie zaplanowany i przemyślany. W muzyce słychać było sarkazm, ironię, ból, rozdarcie, rozczarowanie..
Do swojej kompozycji Adès wplótł „Śmierć i dziewczynę” Schuberta, tanga Gardela i Piazzolli, ale w taki sposób, że odnosiło się wrażenie, iż muzyka, którą on sam skomponował jest trzonem opowiadającym historię bohaterów, a te zapożyczenia słychać jakby z radia, czy też są grane np. przez inną orkiestrę na balu, czy towarzyskim spotkaniu, co dało to efekt obserwacji toczącego się prawdziwego życia i zdecydowanie wzbogaciło całość.
Muzyka dokładnie opisała emocje bohaterów - w momentach skupienia się na tym, co dzieje się na scenie „zapominało się”, że muzyka jest odrębnym elementem tego spektaklu, tak to się – przynajmniej dla mnie – wzajemnie przenikało.
Z pewnością zawdzięczamy to bardzo dobremu opracowaniu dzieła przez kierownika muzycznego - Alejo Péreza, cenionego, nie tylko przez muzyków, artystę pochodzącego z Buenos Aires (Alejo Pérez prowadził spektakl premierowy i 4 kolejne spektakle) oraz precyzyjnemu przygotowaniu orkiestry, a pomagał w tym prowadzący omawiany wtorkowy spektakl dyrygent Bassem Akiki.
Obu artystów połączył nie tylko południowy temperament, który dodał żaru angielskiej powściągliwości, przez co otrzymaliśmy energiczny i doskonały w odbiorze spektakl, ale także obaj w swojej karierze realizowali „Anioły w Ameryce” Petera Eötvösa.
Pierwowzorem głównej bohaterki „Powder Her Face” była Margaret, księżna Argyll — piękna celebrytka, która „zasłynęła” z gorszących ekscesów w trakcie procesu rozwodowego, wszczętego przez jej arystokratycznego małżonka. To najważniejsza postać tej opery.
W jaki sposób pokazał nam ją reżyser Mariusz Treliński?
Opera rozpoczęła się zanim orkiestra zajęła swoje miejsca i zanim dyrygent zajął miejsce za pulpitem dyrygenckim, a to za sprawą scenografa Borisa Kudlički, który widownię umieścił na scenie warszawskiego teatru operowego. Tym samym to my , czyli ludzie na widowni, byliśmy pierwszymi bohaterami tego spektaklu – z naszymi rozmowami, komentarzami, uśmiechami, spojrzeniami, sympatiami i antypatiami, z wymianą ukłonów lub też nie. Na scenie wkomponowane było lustro, gdzie publiczność mogła się przejrzeć i to było kluczowe w całym pomyśle reżysera.
Scenografia otaczała widownię, co wzmagało w nas poczucie czynnego uczestnictwa w spektaklu, byliśmy z jednej strony aktywnym jego uczestnikiem, a jednocześnie biernym obserwatorem dramatu, jaki rozgrywał się u naszej głównej bohaterki, bo nikt z nas nie odważył się zaprotestować, pomóc, powiedzieć „przestańcie”, gdy była ona przedmiotem drwin swojej pokojówki, znajomych, cynicznych dziennikarzy, podać „przysłowiowej ręki” nawet w sytuacji, gdy sponiewierana Margaret weszła pomiędzy nas i prosiła „podstawcie mi samochód” , czy w momencie, gdy w samotności odbierała sobie życie, a obok tańczyła para dzieci, jakby mówiąc: „Twoja śmierć nas nie obchodzi, bo w NASZYM życiu wszystko zaczyna się od nowa, z zabawami, śmiechami, komentarzami” - nikt z nas nie zareagował…
Takie bierne przyglądanie się tragedii ludzkiej, skupienie się tylko obserwacji, na wystawieniu oceny we własnych myślach.. To my.
Centralnym punktem scenografii była wanna – nie łóżko, które nieodzownie kojarzy się z pokojem hotelowym, ale właśnie wanna. W pierwszym znaczeniu - służąca Margaret do przygotowywania swojego ciała do kolejnych „podbojów” miłosnych, w drugim znaczeniu – służąca jej do oczyszczania swojego ciała i swojej psychiki po kolejnych miłosnych aktach, tak jakby chciała zmyć z siebie świadomość i poniżenie, że za każdą miłość musi płacić…
Kurtyna wodna miała chyba symbolizować ochładzanie nagromadzonych w bohaterce emocji… nadmiaru emocji, chociażby tych pokazanych w kulminacyjnej scenie, która została przeniesiona z pokoju hotelowego na stację benzynową … czemu?.. bo właśnie stacja benzynowa kojarzy nam się z ostatnią deską ratunku, gdy chcemy coś późno załatwić, zakupić coś, czego nam właśnie zabrakło, z reguły coś, co przynosi nam przyjemność – alkohol, papierosy, słodycze, tym razem Margaret zabrakło miłości i pojechała ją zakupić.
Seksowne pozy samotności, bezradności i rozpaczy, pustego życia, ironię i hipokryzję otaczających ludzi – donoszą ci, co sami nie są w porządku, brak zrozumienia dla skrzywdzonej przez męża kobiety, stawanie po stronie oprawcy oraz wydawanie negatywnego osądu o jego ofierze, oglądanie i ekscytacja czyimś upadkiem – to wszystko można było znaleźć.
W tym miejscu należy powiedzieć o świetnie przeprowadzonej dramaturgii spektaklu (Krystan Lada), choreografii zgranej z muzyką (Tomasz Wygoda) , celnie dobranych kostiumach (Marek Adamski), - szczególnie w scenie ostatniego wywiadu chustka na głowie głównej bohaterki od razu skojarzyła mi się z chustkami, które noszą chorzy ludzie i takie skojarzenie z trędowatą osobą wykluczoną poza społeczeństwo - oraz brawa dla Bartka Maciasa za przygotowanie wizualizacji - były w „punkt” i świetnie spełniły swoją dodatkową rolę.
Na koniec wielkie brawa dla wszystkich solistów - nie tylko za śpiew ze światowych scen muzycznych, ale także za naprawdę fantastyczną grę aktorską: Allison Cook w roli księżnej, Kerstin Avemo w roli pokojówki i dziennikarki, Leonardo Capalbo w roli elektryka, i pracownika stacji, Peter Coleman – Wright w roli dyrektora hotelu oraz sędzi.
Myśli:
„Pieniądze mają czarodziejską moc: nikt nie jest z nimi samotny” Paulo Coelho oraz „Przyjaciele nie są zainteresowani burzami, jakie przeżywasz, ale chętnie korzystają z twojego statku” Albert Camus
Dwie idealne puenty tego spektaklu, za który wszystkim bardzo dziękuję.